Tom Clancy’s The Division to marka, która gości na naszym rynku już od prawie 3 lat. Od samego początku nie miała ona jednak zbyt łatwego życia. Model gry wymuszał często grind oraz granie większą grupą przez co gracze solo mogli zostać odrzuceni już na starcie (wiem wiem, gra była stworzona by to team był tutaj ważniejszy i praca w grupie grała pierwsze skrzypce). Sam spędziłem przy pierwszej części blisko 100 godzin – choć podchodziłem do niej chyba ze 3 razy (z czego ostatni zaraz przed betą drugiej części by odświeżyć swoją pamięć). Przyznajmy szczerze – w przypadku graczy takich jak ja czyli grających o losowych porach dnia zebranie teamu graniczy z cudem przez co poziom trudności w pojedynkę może czasem irytować.

Pomimo tego z wielkim zainteresowaniem śledziłem informacje na temat drugiej odsłony serii i szkoda było przegapić okazję, gdy otrzymałem dostęp do zamkniętej bety.

Całość zaczyna się nieco specyficznie – podczas pierwszego uruchamiania nie mamy tutaj menu powitalnego w standardowym stylu, a proste ustawienia języka, wyglądu oraz ubogiego losowego kreatora postaci. Po zaakceptowaniu całości zostajemy przeniesieni od razu w sam środek akcji – i to nie byle jakiej, gdyż musimy utorować sobie drogę do… Białego Domu, który aktualnie jest atakowany. Wstęp pełni również rolę prostego samouczka i bez problemu opanujemy podstawy nim uporamy się z zadaniem.

W tym miejscu warto by przystanąć na chwilę i porównać całą mechanikę z poprzednią odsłoną. Jest, co tu dużo mówić, znacznie lepiej. Gra działa znacznie płynniej (widziałem informacje, że na najniższych ustawieniach nie ma problemu nawet na kartach zintegrowanych) i wygląda też lepiej od poprzednika. Problemów z płynnością czy wyrzucaniem do pulpitu nie spotkałem tutaj w ogóle (we wspomnianym trzecim podejściu do pierwszej części lądowałem na nim średnio co 5-10 minut, gdy miałem ustawione DX12).

Samo celowanie czy chowanie się za przeszkodami także zostało znacząco poprawione (ile to razy miałem ochotę wyrzucić myszkę przez okno bo nagle postać sama z siebie postanowiła wyjść zza zasłony albo po prostu za nią się nie schowała). Poprawie uległa także mapa, która jasno przedstawia sytuację dookoła nas. Zmianie uległa także Strefa Mroku – w tym wypadku można powiedzieć, że strefy bo zamiast jednej otrzymujemy trzy różne (wschodnią, zachodnią i południową). Nie zabrakło tutaj także trybu PvP. Konflikt ten można toczyć obecnie w dwóch trybach – potyczki i dominacji.

Całość sprawia jednak wrażenie, że nie gramy w tytuł nowy, a bardziej w wersję 1.5 albo DLC dodającego inną porę roku (jedynka toczy się w zimę). Czy to jest jednak minus? I tak i nie. Widać, że Ubi posłuchało się opinii graczy i grę dopieściło, bo zarówno zdolności postaci, modyfikowanie broni czy ogólna immersja otoczenia (przeciwnicy są znacznie mądrzejsi) są o klasę wyżej od poprzednika. Jednak cena w tym wypadku (szczególnie dla posiadaczy części pierwszej) powinna być jednak nieco niższa (w chwili pisania tekstu w okolicach 200 zł za PC). Dodatkowo z punktu widzenia niedzielnego gracza jakim jestem ja ponownie staniemy przed problemem grania w pojedynkę – z uwagi na ubogi scenariusz (tu jak na razie jest jeszcze bardziej skąpo od jedynki bo zasadniczo kontynuujemy wątek, a jedynie zmienia się lokacja) ciężko jest się wczuć w grę nie posiadając wsparcia innych osób. Na razie jednak obserwuję z zainteresowaniem dalszy rozwój gry choć mam pewne wątpliwości, czy zakupię ją na premierę (kocham zaglądanie we wszystkie kąty mapy, a tu jednak bez dodatkowej pary oczy mogę zajrzeć o jeden róg za daleko i ponownie na długi czas gra mnie odrzuci).

Co do ceny i dostępności – trzeba wspomnieć tutaj, że jest to już kolejna gra, która omija szerokim łukiem sklep Steam i trafia na Epic Store oraz oczywiście na Uplay ponownie zasilając bibliotekę konkurencji – idąc tą tendencją, na Steam zaraz będzie można zakupić tylko Indie oraz gry uprzednio tam wydane 😉

Na koniec smaczek, który kojarzy mi się z jednym z poprzednich Assasinów, a który spotkałem już kilka razy.