Do dramatów, a tym bardziej tych biograficznych od zawsze podchodziłem jak pies do jeża. Przyznam, że ten gatunek z reguły do mnie w ogóle nie przemawia. Tym razem jednak zaryzykowałem – w końcu mowa tu o Queen.
Cała historia przedstawiona w filmie pokazuje kolejno losy muzyków zespołu od momentu rozpoczęcia ich działalności (jeszcze pod nazwą Smile) aż do momentu występu na Live Aid – i nie, to nie spoiler, początek koncertu widzimy już na początku filmu, a dalej poznajemy dopiero losy zespołu przed nim, po czym na samym koncercie kończymy. Jest to taka swoista retrospekcja.
Nie oszukujmy się jednak bo film skupia się głównie na samej postaci Freddiego Mercurego, a nawet jego losów zanim zmienił imię i nazwisko z Farrokha Bulsara na te znane nam wszystkim bardzo dobrze. Widzimy więc tu cały przekrój jego muzycznej działalności oraz życia prywatnego. Niesamowite wrażenie robi udźwiękowienie filmu oraz przedstawienie, jak największe hity zespołu powstawały – historia prawie idealna. No właśnie, prawie.
Po drugiej stronie medalu mamy tragiczne losy zagubionego Freddiego szukającego swojego miejsca w społeczeństwie ale przede wszystkim szukającego samego siebie i swojej tożsamości co odzwierciedla się w niektórych piosenkach. Widzimy tu wzloty i upadki. Koncert Live Aid i tragiczne w skutkach decyzje prowadzące do jego śmierci w wieku 45 lat. Jak dla mnie jednak przedstawiono to w sposób wręcz zbyt dramatyczny lekko idealizując losy muzyka – bo o zmarłych się źle nie mówi?
Jak dla mnie jest to bardzo dobra pozycja (no dobra, dla wielu innych też, w końcu film wygrał sporo nagród) jednak trzeba brać niektóre fakty w nim przedstawione z lekkim przymrużeniem oka. Dobrym przykładem jest chronologia powstawania utworów, która się w filmie lekko rozjechała czy choćby losy jednego z ich agentów (w filmie przedstawionego jako czarny charakter choć w realnym świecie po prostu wygasła mu umowa). Analogicznie było w momentach, w których poznawał kluczowe dla siebie postacie – ich spotkana nie były tak idylliczne jak to ma miejsce w filmie – po prostu się poznawali w zwykłych sytuacjach życiowych. Nawet sam moment przed samym Live Aid był lekko przekoloryzowany bo zespół nadal ze sobą grał (ale już nie będę spoilował bardziej).
Mimo wszystko film polecam do obejrzenia nawet jeżeli ktoś nie lubi dramatów czy biografii – choćby dla samej muzyki i tego jak niesamowicie odtworzono koncert finałowy.